czwartek, 29 lipca 2010

Niedziela po raftingu


 



W niedzielę obudziłem się o 9 z minutami. Finalnie, bo tak to wstawałem dużo wcześniej. O 5 pierwszy raz się obudziłem. Zwlokłem się na dół i zjadłem śniadanie. Potem trochę pogadałem z Rendrą, obejżeliśmy filma i przyjechał Yosi. Jest to syn jednej z nauczycielek, który zaproponował, że o 13 zrobi mi i Marcie wycieczkę po mieście. Przyjechał ze swoją dziewczyną, Meydi i pojechaliśmy po Martę. Gdy byliśmy w komplecie, ruszyliśmy najpier na kaczy lunch. Smarzona kaczka dołączyła do mojego stałego menu. Obok krewetek, owoców morza i rybek. Potem zobaczyliśmy pomnik bohaterów, pomnik krokodyla i rekina, fabrykę papierowsów, port … i posiedzielismy w knajpce popijając piwo kożenne, w którym nie ma oczywiście alkocholu. 

Potem Yosi zawiózł nas pod kościół katolicki. Weszliśmy do środka i przesiedziałem całą msze jak głupi. Potem pierwsze zdziwo, wszyscy do komunii poszli. Potem kolejne, jak wyszliśmy zagadał do nas chłopaczek … okaząło się, że ksiądz. Pogadaliśmy i oddaliliśmy się. Potem coś mi zaświtało i sprawdzięłm jaki to kościół dokąłdnie był. Grekokatolicki. Tak więc 2 niedziele i protestancki i grekokatolicki … trzeba mieć pecha. Zaczynam wątpić, czy jest tutaj kościół rzymsko katolicki. Po kościele taxi i do domku babci Rendry. Tam jedzonko i do domku. Miał być film, ale musiałem jeszcze przygotowac prezentacje. Tak się kolejny tydzień skonczył. Bardzo szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz