czwartek, 29 lipca 2010

Rafting time :)

Następnego dnia rano nie mogłem się podnieść, ale już po chwili zorientowałem się, że dzisiaj rafting. Szybko zebrałem się, zjadłem śniadanie i z Rendrą wsiedliśmy na skuter. Po 15 minutach byliśmy na miejscu zbiórki. Okazało się, że mimo punktualności …. Byliśmy pierwsi haha :) Indonezyjskie pojęcie czasu … ;p jest po prostu piękne. Po chwili zaczęli się schodzić ludzie, ale i tak zeszło im ponad 1.5 godziny. Zanim dojechaliśmy pod sierociniec minęło 2 godziny, a Marta, gdy nas tylko zobaczyła, spytała czemu tak długo :) Upchnęliśmy się ledwo do 8 osobowego autka w 9 osób. Naprawdę ciasno. Znaczy się ciasno dla ludzików, bo ja siedziałem z przodu (czasem dobrze jest być dużym).
Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanko (nasi goreng, ayam, samble, ogórek-jeszcze nie znam indonezyjskiego odpowiednika). I dalej w drogę. Przejechaliśmy obok miejsca katastrofy ekologicznej. Około 5 lat temu, prowadzono niedaleko pewnego miasta odwierty w poszukiwaniu ropy. Niestety nastąpił wybuch i błoto, ropa, magma i inne ciepłe, a wręcz gorące i śmierdzące płyny stworzyły wielkie jezioro, niszcząc przy tym przyległe miasto. W chwili obecnej gorąco , śmierdzi i wielkie korki, bo zniszczona została autostrada. Do tej pory nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego tak się stało (naukowcy tez nie wiedzą). Przejeżdżaliśmy nieopodal plaży. Podobno plaży. Okazało się że jest to zespół mostów, płatnych. Zrobiliśmy kilka fotek i ruszyliśmy dalej. Prawie na miejscu wypadł czas modlitwy dla naszych przyjaciół, więc zatrzymaliśmy się koło meczetu. Oni poszli się modlić, a praktykanci na poszukiwanie jedzenia. Znaleźliśmy sklepik. Marta nawet kupiła coś, co okazało się nie zdatne do zjedzenia (najpierw trzeba usmażyć). Na szczęście właściciele wymienili na normalne, zdatne do zjedzenia ciasteczka ;)
Nasz spływ rozpoczęliśmy od włożenia plecaków do skrytek, a wcześniej jeszcze musieliśmy się przebrać w stroje. Potem kamizelki, kaski i wiosła. No i w drogę. Najpierw ciężarówką a potem na nóżkach. Gdy dotarliśmy na miejsce, wszyscy mówili, że woda jest zimna, a dla Mnie i Marty była cieplutka. Idealna na rafting. Zaczęliśmy płynąć … Po godzinie przerwa na lunch. Mogliśmy sobie popływać w rzece. Wciągnąłem wszystkie osoby do wody;p Andesa, Martę, Jen-gin, z mojego pontonu i z 2go też :) Potem pyszna woda kokosowa prosto z kokosa, potem miąższ i na dodatek jakieś kulki z ciasta z czymś w środku… pychota. Wsiedliśmy na spływ i ani się obejrzeliśmy byliśmy na miejscu (a to była kolejna godzina prawie). Potem kilka fotek w strojach raftingowych, prysznic i kolacja. No i negocjacje cen za fotki. Ogólnie nie wyszły. Z tymi ludźmi nie dało się nic zrobić. W sumie ich strata, bo ofertę mieli całkiem ciekawą 
Podróż powrotna z 2 godzin przerodziła się w 6,5. Korek był do samej Surabaya. Zostałem wysadzony przed kampusem B, tam tez byłą zbiórka. Potem Rendra odebrał mnie na skuterku i zawiózł na spotkanie z kuzynami. Posiedzieliśmy troszkę w knajpce i koło 2giej dotarłem do domu :) Na szczęście mogłem się wyspać kolejnego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz