czwartek, 26 sierpnia 2010

Jogja i okolice

Czwartek był bardzo krótki w szkole. Prawie nie miałem już zajęć. Na dodatek już o 10 do szkoły przybyła Marta i wtedy już miałem kompletnie wolne. O 13.30 wyszliśmy an dworzec i spotkaliśmy całą nasza grupę … no dobra, nie spotkaliśmy nikogo, ale grupka się zaczęła schodzić. Całe szczęście, że wyznaczyliśmy wcześniejszy termin o 1,5 godziny, bo by nam się pospóźniali i to mocno. Zaskoczeniem na stacji był Rendra i Katrine! Z Rendrą udalo się troszkę pogadać nawet.

Cały weekend to wspaniały weekend. Czwartek wieczorem dojechaliśmy do Jogjakarty i chcieliśmy dotrzeć do hotelu. Troszkę nam to zajęło, ale było warto. Standard może nie najlepszy, ale jak dla grupy studentów w zupełności wystarczający. No i śniadanie do łózka podawane. Piątek to zwiedzanie Pałacu na wodzie i Jogjakarty, oraz wyjazd do Prembanan. Znalezienie taniutkiego Hotelu (6zł) i zwiedzanie Kompleksu Hinduskich Świątyń Prembanan. Coś niesamowitego! Z Martą byliśmy najbardziej aktywną parą jeśli chodzi o zwiedzanie. Reszta była tragicznie zmęczona. Wieczorem wraz z Martą i Colinem, udaliśmy się na balet ;p Tak na balet. Na początku myślałem, że to jakieś dziwactwo, ale potem zmieniłem zdanie. Naprawdę było warto się tam pojawić. Piękne stroje, ciekawy taniec, fajna historia … i mnóstwo fotek z aktorami. Sami zobaczycie.

Sobota to powrót do Jogjakarty, zameldowanie się w hotelu i wyjazd do Borobudur. Nie mogliśmy złapać autobusu, więc postanowiliśmy wynająć sobie samochód. Prywatny samochodzik zabrał nas w komfortowych warunkach do borobudur i z powrotem. Sama świątynia … ładna, piękna, ale nie aż tak jak to sobie wyobrażałem. Troszkę poszaleliśmy, potańczyliśmy tam i … weszliśmy na samą górę. Niestety rozpadało się. Ale nie tak jako to powinno być w porze suchej przez 2 minutki ledwo co, ale przez godzinę ulewa straszna. Mi i Katerine to nie przeszkadzało, ale reszta chciała wracać. Colin jako jedyny z parasolem wziął nasze bagaże, aparaty itp. A my zaczęliśmy się bawić w deszczu skacząc, chlapiąc się i ogólnie mając niezły ubaw. Dotarliśmy do wyjścia i od razu zlecieli się do nas sprzedawcy proponując maski i laleczki po 150.000 za parę. Jak z nimi skończyłem to za 200 tysięcy mieliśmy z Martą 4 maski i 4 laleczki :) Szkoda tylko, że tak szybko spławiłem kolesia z Krisami, bo miał naprawdę ładne … :( ale jakoś mnie wkurzył, był za bardzo natrętny. Potem wróciliśmy do Jogjakarty i udaliśmy się na kolację, a potem na party. Party na dachu naszego hotelu. Zakupiliśmy colę, ciastka, wodę, soki i … graliśmy w karty i rozmawialiśmy do późna. Bardzo późna. Niedziela to już tylko zakupowy dzień. Dla mnie super, bo zostałem królem zakupów, a raczej królem zbijania ceny, Nigdy nie zapłaciłem więcej niż 30, no 40% ceny wyjściowej :D Jak ja to lubię. Wymeldowaliśmy się z naszego Hotelu prowadzonego przez Katolików (od razu zauważyli koszulkę fundacji) i udaliśmy się na dworzec. Pociąg miał opóźnienie, ale przyjechał. Wszyscy spaliśmy aż do głównej stacji. Rano na stacji pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wraz z Martą poszliśmy z stronę starej stacji. Na Martę czekał już kierowca z sierocińca (dzieciaki chodzą do szkoły bardzo blisko stacji) więc przy okazji ją zabrał. Ja udałem się do szkoły i zacząłem swoje zajęcia. Już głównie zbieranie plików projektowych. Dalej jestem ciekawy jak to wyjdzie.
W poniedziałek wieczorem dowiedziałem się, że Rendra nie próżnował po stracie jastrzębia i od razu kupił 2 małe orły. We wtorek miałem okazję je podziwiać =) Piękne

Odbiów Praktykantki

Środa wieczór pojechałem z Andesem odebrać nową praktykantkę, Katerin z Niemiec. Na lotnisku Andes zaczął panikować, ze jej nie ma w wyznaczonym miejscu, ale nei przewidział, ze mogą być 2 takie same bary z pączkami. Dowiedziałem się, że 2gi jest jakieś 500 metrów dalej. Tak wiec pobiegliśmy z Andesem i znaleźliśmy zmęczone, śpiące stworzenie. Po pobudce pojechaliśmy do Surabaya. Odstawiliśmy wszystkich do domów i wróciłem do siebie o 23.30. A jeszcze trzeba się spakować. SPAĆ!!

Wtorek po Pacitanie ;p Dzień niepodległości

Około 14 zszedłem z swojego pokoju pogadać z Rendrą, obejrzeliśmy kawałek transformersów i o godzinie 14.30 o dziwo zjawiła się Tittis. Punktualnie, co nie jest tutaj częste. W każdym razie nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie, bardzo się podobało. Z Tittis szybko zaczęliśmy rozmawiać i to uprzyjemniło nam proces przedostawania się na 2gi koniec miasta. Okazało się, że dziewczyna studiuje teraz Zarządzanie na 4tym roku. Tyle, że licencjat ma z filologii angielskiej :) I na 2gim roku swoich studiów, wraz z kilkoma kolegami założyła centrum szkoleniowe z języka angielskiego. Na początku nie szło jej najlepiej, ale teraz już mają swoich klientów i całkiem dobrze na tym wychodzą. Moim zadaniem miało być dokładnie rozmawianie ze studentami, a Tittis w tym czasie sobie ich poobserwuje i oceni. W sumie 2 dziewczynki nie były wcale złe, ale do jakiegoś dobrego poziomu to im jeszcze troszkę brakowało.
Po skończonej pracy już wracaliśmy do domku, kiedy wyszło na to, że chcę się dostać na Gajungan ptt. A Tittis i Ifa (moja uczennica) mieszkają właśnie tam. No może nie dokładnie, ale na pewno rzut beretem. Tak więc udało mi się dostać do sierocińca i udaliśmy się do Mallu i na film. Po drodze zakupiłem piękne batyki… może będzie okazja mnie w nich zobaczyć kiedyś ;).
Wracając do sierocińca, spotkaliśmy Rendre i udaliśmy się na es-teh. Rendra pochwalił nam się swoim nowym nabytkiem .. e-papierosem. I nawet przyjemnie było koło niego siedzieć jak go używał. Całkiem ładny zapach. Wróciliśmy do domku.
Swoją drogą wszystkie świętowania były rano i niezbyt huczne ... RAMADAN i nie ma zabawy!

środa, 25 sierpnia 2010

Pacitan trip

Wieczorkiem przyjechał po mnie Andes, a raczej bus z agencji turystycznej z Andesem w środku i pojechaliśmy do Pacitan. Jest to rodzinna miejscowość Andesa, raczej mała ale dość urokliwa (o wszelkich urokach tego miejsca w kolejnym poście coś pewnie naskrobię). Tak więc wyruszyliśmy w podróż busem. Dość podobny w swoim działaniu do tych polskich, tyle że kilka razy starszy. Plusem jest, ze skąpiradła z przewozowych biur z polski mogli by się jednak czegoś nauczyć. Komfort. Skoro nawet ja nie miałem problemu z wygodnym ułożeniem nóg (i wcale nie były pod brodą) to naprawdę było wygodnie. Nie napychali na siłę jeszcze jednego miejsca. Podróż w sumie trwała z przerwą na śniadanie o 2 rano 9 godzin. Śniadanko jak to śniadanie w knajpie dla turystów. Zostaliśmy zaproszeni do pokoju VIPów i mogliśmy wybrać sobie cokolwiek za free. Oczywiście wielkość porcji … a raczej ich małość dało się odczuć. Dodatkowo podali herbatę, albo wyciąg z cukru … naprawdę nie wiem co to było :P Określając ogólnie … ciekawe doświadczenie:D
Do Andesa dotarliśmy nad ranem i zostałem przywitany przez jego rodziców. Nawet się im nie przyjrzałem, od razu poszedłem spać. Pospałem i odpocząłem.
Ze snu wyrwał mnie Andes. Oczywiście nie byłem mu za to wdzięczny. Prysznic, a raczej wanna i pojechaliśmy do szkoły. Liceum tego mojego kolesia. Bardzo chciał się mną pochwalić czy jakoś tak. Okazało się, że pracuje w tym liceum inny praktykant z innego komitetu AIESEC w Indonezji. Marc z Niemiec. Jak tylko się spotkaliśmy, rozpoczęła się rozmowa, którą przerwała dopiero nauczycielka, każąc Marc’owi iść na swoją lekcję, a mnie wyciągając na swoją lekcję. Tak oto stałem się gościnnym nauczycielem w SMA Negeri 1 Pacitan :) Sama lekcja całkiem przyjemnie przebiegła, ale o tym nie będę się rozpisywał.
Po szkole pojechaliśmy w górki podziwiać panoramę miejscowości. Czyli Otoczoną z 3 stron górami, a z jednej morzem, małą mieścinkę, pełną zieleni, pól ryżowych i KOMARÓW!! Wredne stworzenia. Na szczęście jest Soffel (miejscowy off) i działa!
Wieczorek spędziliśmy na lokalnym nocnym targu, gdzie poszwędaliśmy się troszkę między stoiskami i urządziliśmy sobie piknik na trawie. Spożywając pieczoną kolbę kukurydzy i popijając kultową Es-Teh.
Kolejny dzień, niedziela. Wyjazd na plażę i do jaskiń. Trzeba przyznać, że bardzo się cieszyłem na taki wyjazd. Po dłuższej drodze dotarliśmy do jaskini gongów. Jak uderzaliśmy w skały, to rawie jakby orkiestra grała :) W temacie dróg dojazdowych muszę dodać, że miedzy górami ich nie było … :D
Jeśli chodzi o plażę, to nie będę nic więcej pisał, zamieszczam linka do zdjęć.
Jedno tylko określenie … RAJ NA ZIEMI i jeszcze INDONEZYJSCY NASI PRZYJACIELE SĄ NIEZWYKLE PRZERAŻENI WSZYSTKIM.

Wieczorem udało mi się załatwić, ze nie muszę wracać w poniedziałek do szkoły. Miałem wprawdzie rozdać zadania studentom, ale Ms. Sul zgodziła się, abym wysłał jej mailem wszystkie zadania i został w Pacitan dłużej. W sumie dobry pomysł. Poniedziałek to kolejna wizyta w szkole i załatwianie powrotu do Surabaya. Zarezerwowałem sobie bilety. Marc tez jechał do Surabaya, gdyż odbywał swoją pierwsza podróż po Indonezji … BALI. Okazało się, że jedziemy tym samym busem, co było miłym dla nas zaskoczeniem. Bo nastawiałem się, że będę musiał wracać sam (Andes zostawał do środy w domku).

Sama podróż … luksus. Zdjęcia mówią same za siebie (wprawdzie przez 3 godziny mieliśmy pasażerów z tyłu, ale szybko się zmyli i cała droga przebiegła pod znakiem leżenia, spania, oglądania filmów i jedzenie wcześniej przygotowanych przysmaków :) Zobaczcie fotki …

Wtorek z samego rana dotarłem do domu i … czekały na mnie niesamowite wieści. Rendra kupił …. Jastrzębia. W klatce, mały i troszkę wygłodzony. Ale będzie trenowany, przynajmniej taką Rendra ma nadzieję.

Potem dodzwoniła się do mnie jakaś dziewczyna i poprosiła o pomoc. Jest to siostra mojej uczennicy. Pomoc miała polegać na prowadzeniu rozmowy z 3 studentkami. W sumie spoko. Zgodziłem się, a Tittis obiecała, zę mnie odbierze z domu

Projekt

2gi dzień u nauczycielki to środa i … rozpoczęcie ramadanu. Miesiąca postu. Reguły są dość skomplikowane i trudne do zrealizowania. Mimo to chciałem spróbować pościć tak samo jak reszta ludzi. Więc w środę obudzili mnie o 3.00 nad ranem. Zjedliśmy tzw Sahur (pisownia zapewne nie taka ale tak to słychać przynajmniej). Potem położyłem się spać. I tak zaczęła się moja przygoda z Ramadanem i poszczeniem. Ciekawe ile wytrzymam … ?

W piątek pojechałem rano do szkoły i … to by było na tyle z pobytem u nauczycielki. Wcześniej nie wspominałem o moim pomyśle chyba, na pracę dodatkową dla uczniów. Projekcik o Indonezji. W sumie dużo się ludzi zgłosiło, i w piątek przystąpiłem do rozdawania zadań. Nie zdążyłem rozdać wszystkich, jak okazało się, że z powodu piątku, ramadanu i czegoś tam jeszcze, czego już nie zrozumiałem po indonezyjsku, lekcje się właśnie skończyły. Byłem zmuszony wracać do domku. Niespodzianki z długością lekcji są codziennością, i niestety nie pomagają w codziennej pracy :(

Wakacje dla Rendry, czyli Robert u Nauczycielki

W sumie pobyt u nauczycielki nie był zły. Miałem swój osobny pokoik, podwójne łóżeczko i mnóstwo swobody. Oczywiście klimatyzację w pokoju. Pierwszego dnia zaraz po moim przybyciu poszliśmy do kina. Film nazywał się SALT i w Polsce już pewnie był, ale tutaj nowość. Dobry film akcji i miło spędzony czas w Mall’u. Potem powrót do domu, i że nie było za bardzo co robić, to oglądaliśmy z Bimo dalej filmy. Bimo to rozpoczynający karierę uczelnianą chłopak, siostrzeniec mojej nauczycielki. Świetnie się dogadywaliśmy i rozmowa szybko skracała czas. Wracając do filmów … psychopaci, voodoo, okultyzm, tajemnice itp. Ciekawe tematy na filmy. I filmy tez ciekawe. W sumie podczas pobytu w Indonezji do tej pory oglądnąłem więcej filmów niż w przeciągu ostatnich 2 lat  Podczas gdy my oglądaliśmy filmy, szukały nas dziewczyny (2 moje uczennice z 9tej klasy). Gdy się przyłączyły do oglądania horroru, cały czas siedziały lekko za poduszkami :) A potem odbyła się oczywiście walka … na te poduszki. Jak to nauczyciel się z uczniami na poduszki bije :D

Teraz się dowiedziałem, że w Polsce premiera jest jakiś miesiąc później niż w Indonezji :)

czwartek, 19 sierpnia 2010

Weselmy się!

Jejku … wreszcie piątek. Dzień, w którym nie poszedłem do szkoły. Dzień w którym zaczynało się wesele. Tradycyjne Jawajskie wesele. Od samego rana przygotowania i od około 15 początek samych ceremoniałów. Na początek modlitwa za młodych. Troszkę potrwała, ale my siedzieliśmy na zewnątrz :) Potem tradycyjne obmywanie Pani i Pana młodych przez starszych członków rodziny. Mieli takie ładne stroje, a tutaj ich lodowatą wodą polewaj :/ Potem przedstawienie Pani i Pana młodych itp. Ceremoniały. Fotek jest dużo, więc nie będę opisywał może. Najśmieszniejsze jest to, że tradycja nakazuje, żeby na weselu był obwoźny market, czyli 2 osoby z rodziny na kiju mają dużo różnych rzeczy. Kto sobie porwie to jego! Nie przewidziałem tylko jednej rzeczy. Że zostanę wtrącony do rynsztoka (jedną nogą na szczęście) przez tłum wściekłych babek. Może nie wściekłych ale na pewno walecznych … Została mi już tylko kąpiel, zmiana spodni i butów na jakieś pożyczone. Przez pół uroczystości byłem w krótkich dresowych spodenkach a’la Adiodas. Potem dostałem tradycyjną … spódniczkę ;) Kolejnym zwyczajem na weselu jest to, że rodzice pana młodego, obdarowują wszystkich swoich siostrzeńców, bratanice itp. Prezentami (portfel i 50 000 IND). No to wyczytują wszystkich … I … mas Robert, mbak Marta … no to się zdziwiliśmy :D Dostaliśmy portmonetki z kasą :D HURAAAA
Na wieczór impreza, gdzie wszyscy śpiewają zamiast śpiewaka z zespołu, nikt nie tańczy, wszyscy jedzą i impreza kończy się o 20.30 hahaha. Potem wyczerpani udaliśmy się na nocleg do Hotelu. 2gi dzień wesela to oficjalne podpisanie papierów małżeństwa w obecności jakiegoś tam urzędnika i kolejne ceremoniały. Już nie tak skomplikowane, ale jednak ciekawe. Wymiana jakiś chwastów itp. :p To tylko z rana. Potem odpoczynek w Hotelu i na 15 przebieranie. W sumie to nie byliśmy w Hotelu,tylko łaziliśmy sobie po okolicy. Na 15 przebieranie i przygotowanie. Marta od razu została zaproszona na fotel fryzjerki a potem kosmetyczki ;p Fryzjerka uczesała Ją w tradycyjny sposób, doczepiając z tyłu ogromny brązowy kok. Tak jak wszystkim tam obecnym panią. Ja dostałem mega wypasioną sukienkę, 2 rodzaje pasów i marynarkę. Taką troszkę dziwaczną, ale w sumie ładną. Do tego tradycyjna broń z tyłu i można jechać na party. Naszym oczom ukazała się ogromna sala przyozdobiona zdjęciami Państwa młodych, cudowną dekoracją/podium i czerwonym dywanem. Naszą rolą wraz z innymi członkami rodziny było witanie gości. Tak więc zostaliśmy rozstawieni wzdłuż czerwonego dywanu i witaliśmy się za wszystkimi. Zajęło to dużo czasu, więc Rendra co chwilka donosił nam wodę czy soczek. Potem … nadeszła pora jedzenia. Było go dużo i smaczne oczywiście też było. Po jakiś 2 godzinach zdziwiliśmy się. Połowa gości najadłszy się opuściła salę. Reszta opuszczała ją powoli. Porobiliśmy sobie fotki z Młodymi i było super. Na imprezie pojawili się też AIESECerzy i kilku praktykantów. Fajnie było ich zobaczyć, a Marta i Ja ubrani w tradycyjne stroje wywarliśmy duże wrażenie. Dodam, że tak jak poprzednio wszyscy śpiewali, nikt nie tańczył. Więc wzięliśmy z Martą jeszcze 2 praktykantów Colina i Pedro i zaczęliśmy tańczyć. Ta 2ka szybko się zmyła i zostaliśmy tylko Marta i Ja. Wszystkie światła skierowały się na nas, tak samo jak wszystkie kamery :) To musiała być nowość. 2ka ludzików z innego kraju, ubranych w tradycyjne ciuszki tańczy sobie razem. To była furora.
Wesele szybko się skończyło, a my zostaliśmy odwiezieni do Hotelu. Kolejna nocka, tyle że tym razem, mieliśmy do dyspozycji całe 2 pokoje dla siebie :D Pobudka, i wizyta w domku babcinym, gdzie była cala rodzinka już. Troszkę pogadaliśmy, i już była 16, czyli do kościoła. Rendra odstawił nas do sierocińca, Marta się przebrała, i wzięła prysznic, czego jej bardzo zazdrościłem. Poszliśmy do kościoła i potem do Moll’a. Tam łażenie, piękne batyki za 120 000 – trzeba kupić sobie! W międzyczasie zadzwonił podekscytowany Andes. I oznajmił, że nasze wideo, które zamieścił na FB (jak tańczymy w tradycyjnych ciuszkach) będzie wykorzystanie na światowym kongresie AIESEC na jednej z sesji prowadzonej przez VP AI . Potem powrót do sierocińca, jedzenie przy drodze i na miejscu zabawa z dzieciakami. Na szczęście tymi starszymi. Dostali ode mnie zagadki matematyczne, i jak przyjdę do nich w środę/czwartek, sprawdzę, czy je rozwiązali.
W sumie trudno w to uwierzyć, ale to co poradziłem Marcie w sprawie jak tu do tej młodzieży dotrzeć podziałało. I niech się zawodowy psycholog z 10 letnim doświadczeniem chowa. Czemu? Bo jemu się nie udało w rok, to co nam się udało w tydzień w sumie :) a raczej w jedno spotkanie z dzieciakami. Sam sukces. O 10.30 przyjechał Rendra i pojechaliśmy do domku. Tak upłynął kolejny dzień.

Tygodniowe przygody, propozycja pracy ...

Kolejny tydzień w szkole i po raz pierwszy dostałem plan zajęć na cały tydzień.. ;) Nie powiem, że mnie to bardzo ucieszyło. W poniedziałek, impreza pożegnalna Vijay’a. Poszliśmy do klubu KARAOKE. Wynajmujesz sobie oddzielny pokoik, gdzie możesz siedzieć za znajomymi. Pokoje są wyciszone i wyposażone w estradowe głośniki, wielki telewizor i kompa do wybierania utworów. Przebawiliśmy cały wieczór. Nawet ja śpiewałem, z Martą. Na koniec mowy pożegnalne dla VJ i do domku. W sumie nie zdarzyło się nic takiego mega ciekawego w szkole. Ot tylko lekcje, przerwy, mnóstwo smakołyków … Ciekawszym wydarzeniem była wizyta nauczycielek ze szkoły partnerskiej. Wszyscy wymieniali się doświadczeniami :) Jedna z nauczycielek nawet przyszła na moją lekcję poobserwować sobie moją pracę. Jak się potem dowiedziałem, też mieli już praktykantów AIESEC i chciała sobie nas porównać. Po lekcji zaprosiła mnie na rozmowę … gdzie okazało się, że jestem idealnym nauczycielem, ze potrafię zachęcać dzieciaki do rozmowy itp. 2 dziewczyny z Niemiec i jedna z Rosji, które były w tej szkole robiły tylko gry i zabawy dla dzieci twierdząc, że nie wiedzą co z nimi robić. Jak kobieta zobaczyła mój plan lekcji i przygotowania do ich prowadzenia to od razu musiałem się podzielić sposobami na prowadzenie zajęć z angielskiego :D W sumie śmiesznie, bo nie mając żadnego wykształcenia pedagogicznego dawałem rady nauczycielom :) Śmiesznie wyszło. Nie wspominając już o tym, że znów dostałem propozycję pracy jako nauczyciel w SMP. Tak minimum do końca tego roku szkolnego …

Wybuch wulkanu

Więc około 23.30 wyjechaliśmy z Kartajaya. Na własne życzenie zapakowaliśmy się z Martą do tyłu, co wydawało się dobrym pomysłem. Niestety takim nie było. Trzęsło, nisko, nie było się nawet jak wyspać. Hardcore to mało powiedziane.
O 02.00 dojechaliśmy na miejsce przeznaczenia. Bromo:D Wysiadając z samochodu doznałem małego szoku. Otóż Rendra zapomniał wspomnieć, że tam jest bardzo zimno w nocy … więc miałem na sobie sweterek Marty i różowy szaliczek i ogólnie marzłem!! Brrrrrr Dorwaliśmy dość szybko jakieś miejsce, gdzie można było zjeść noodle i napić się gorącej herbatki, co bardzo skutecznie poprawiøo nam z Martą humorek.
Wyruszyliśmy w drogę około 02.40. Spacerkiem, w dół górki, potem przez pustynię, która powstała dzięki uprzejmości Bromo, czyli aktywnego, pyłowego wulkanu. Gdy doszliśmy na miejsce, okazało się, że na wulkan są nawet schodki i to zajęte przez żołnierzy. Mieli ceremonię dla świeżaków. O wschodzie słońca na pustyni. Co za symbolika… :) Dalej wspięliśmy się między żołnierzami na samą górę i czekamy na wschód słońca wdychając cudowne wyziewy wulkanu i zamarzając.
W sumie sam wschód nie był niczym mega ciekawym, ale sesje zdjęciowe na jego tle były już bardziej interesujące. Wracając zahaczyliśmy o świątynie Hindi na pustyni, obóz żołnierski i … przystanek busów, którymi potem dojechaliśmy na parking gdzie stał nasz samochodzik. Tak oto skończyła się wycieczka do Bromo. Potem powrót do Surabaya, odstawienie Marty do sierocińca i … mnie do domku (Mulyosari), ale plany się zmieniły i wylądowałem nieżywy w domku babcinym. Spałem gdzie popadnie :) a Rendra uczestniczył w spotkaniu przygotowującym wesele :) to by był koniec tego tygodnia. Dodam tylko tyle,że na mieszkanie wróciłem około 01.30 i jeszcze trzeba było się wykąpać i o 5.00 pobudka!

Prezentacja ... Sierociniec ..... ANAK ANAK TIDUR i nie tylko

Nadeszła sobota, a raczej piękny, wczesny sobotni poranek ;/ Oczywiście nie byłem zachwycony perspektywą wstawania o takiej wrednej porze, ale jakoś musiałem to zrobić. Wstałem, wziąłem prysznic, zjadłem i od 7 czekałem na kolesia, który miał mnie zabrać na prezentacje (start o 8mej). No to koleś się zjawił, ale po 8mej, bo jak się tłumaczył … zaspał. Dotarliśmy na miejsce, a tam … pełno ludzików z projektu Enviroment. A miało cholera nie być ani jednego! Okazało się, że dnia poprzedniego o bardzo późnej porze (22.00) dowiedzieli się, że jednak ich szef praktyki puszcza i mogą być na prezentacji. No to się już na serio wkurzyłem (a zaczęło się od nieprzespanej nocy, przez spóźnienie kolesia i teraz widoku praktykantów). Troszkę sobie pogadałem z Dea i Andesem. Następnym razem obiecali, że mnie poinformują jak coś takiego się stanie. Na domiar złego jakiś knypek ze szkoły zniszczył mi sticka. Łącze USB zostało oddzielone od całości. Nizar obiecał, że postara się to naprawić, ale i tak zły byłem. Tak się właśnie zaczynał zły, bardzo zły dzień.
No może nie do końca zły. Po prezentacji, przed szkołą, była sobie fontanna. A z tego wynika, były też osoby które się w niej wykąpały. Niekoniecznie z własnej woli. Mieliśmy z Vijayem niezłą zabawę :)
Potem razem z Nizarem, dziewczyną z AIESEC, której imienia nie mogę zapamiętać nigdy i nową praktykantkę, Karo, pojechaliśmy do Jumbo. Na soczek i jakieś jedzonko. Po tym zacnym wydarzeniu, Nizar podrzucił mnie do sierocińca. Spotkałem się z Martą i było dość fajnie …. Tylko że zostaliśmy oblezieni przez dzieciaki i zaciągnięci do zabaw, gier w łapki, podnoszenia … jejku. Wyczerpująca jest praca w sierocińcu. Na przykład bawiliśmy się w pokoju Marty w Anak-Anak Tidur (czyli dzieci śpią), co było mi na rękę, bo w tej zabawie również rodzice (zgadnijcie kto) mieli spać. Więc co by dużo nie pisać na ten temat … mając na sobie skaczące dzieciaki itp. Różne stworki, które wcale nie chciały spać, zasnąłem :) Budząc tym nie mały śmiech Marty.
Wieczorkiem około 10 przyjechał Rendra i zabrał nas w domku swojej babci (tak, tej babci widmo). I tam oczekiwaliśmy na wyjazd. Na początku mieliśmy jechać tylko Rendra, Intan, Marta i Ja, ale potem Intan odpadła, a dołączyli się kuzyni Rendry, ciocia i wujek.

Piątkowe przygody :)

Piątek. Wszystko przygotowane do gotowania. Znaczy się może nie wszystko, ale na pewno nasze dobre chęci i najlepszy sklep w okolicy, gdzie Rendra zapewnił nas, że dostaniemy wszystko, czego potrzebujemy, również ser biały. Bardzo mnie to zdziwiło, ale do pierogów ruskich by się przydał, więc chcieliśmy spróbować. W piątek po zajęciach zostałem odwieziony do domku przez nauczycielkę, skąd zabrał mnie Rendra. Pojechaliśmy po Martę i razem z nią do sklepu. Oczywiście okazało się, że w tym sklepie z potrzebnych nam rzeczy była tylko mąka, a i to nie byliśmy pewni czy mąką było … Ogólnie z gotowania na razie nici. Musimy przesunąć to na najbliższy wolny termin, czyli … nie wiadomo, na kiedy. Więc wieczór piątkowy w domu babci Rendry (której w życiu nie widziałem) razem z Martą i innymi domownikami Ale żeby nie było za fajnie, o 00.00 Wróciłem do domu i miałem jeszcze przygotować prezentację na temat środowiska. Zacząłem coś robić … wyszło mi tego 20 slajdów, robionych przez 2 godziny i niemających zbytnio sensu. Ale tak to jest, gdy na ostatnią chwilę coś się przygotowuje…

czwartek, 29 lipca 2010

Wspomnienia z kolejnego tygodnia ...

Dzisiaj poniedziałek, i znów 5.00 pobudka. Śniadanie, praca, 2gie śniadanie. Obecnie skończyłem lekcje i lunch. Czekam aż skończą się wszystkie zajęcia i do domku odpoczywać. Choć może coś się jeszcze wymyśli ciekawego do roboty.

Wtorek bez żadnych niespodziankę, oprócz tego, że wieczorem udaliśmy się z Rendrą pograć na PS2. Oczywiście ograł mnie niemiłosiernie, ale była to ciekawa odmiana. Elektroniczna odmiana :) Ale w szkole co się działo :) Dostałem stek, z warzywkami i frytkami ... lunch jak marzenie :)

Środa … Miałem prowadzić klasę zamiast Alego. Wszystko fajnie tylko miało to być moje pierwsze spotkanie z klasą, a okazało się, że jest to już 2gie, i powinienem mieć przygotowana nowa prezentację. Jeszcze dodatkowo miałem jakiś obserwatorów z uniwerka … Hahaha. Ale kocham improwizować. Dzieciaki były aktywne i wszystko poszło idealnie. Potem lunch z Alim i znów do pracy. 8 klas pod rząd o tym samym … horror ;/ No poza pierwszą klasą (robiłem warsztaty z czytania ze zrozumieniem). Wypadły ok, choć mogły lepiej.

Czwartek dzisiaj 29.07.2010 … Wczoraj wieczorem dowiedziałem się że wyjazd do malang jest odwołany z powodu prezentacji AIESEC Enviroment, na której nie mogą być praktykanci z tego projektu, więc proszą o pomoc. Sami nie pojedziemy, więc weekend w domu. W piątek gotujemy pierogi dla naszej rodzinki kochanej i może nauczycieli, a w sobotę wieczorem jedziemy do Bromo, obejrzeć wschód słońca w górach… Będzie fajnie.

Niedziela po raftingu


 



W niedzielę obudziłem się o 9 z minutami. Finalnie, bo tak to wstawałem dużo wcześniej. O 5 pierwszy raz się obudziłem. Zwlokłem się na dół i zjadłem śniadanie. Potem trochę pogadałem z Rendrą, obejżeliśmy filma i przyjechał Yosi. Jest to syn jednej z nauczycielek, który zaproponował, że o 13 zrobi mi i Marcie wycieczkę po mieście. Przyjechał ze swoją dziewczyną, Meydi i pojechaliśmy po Martę. Gdy byliśmy w komplecie, ruszyliśmy najpier na kaczy lunch. Smarzona kaczka dołączyła do mojego stałego menu. Obok krewetek, owoców morza i rybek. Potem zobaczyliśmy pomnik bohaterów, pomnik krokodyla i rekina, fabrykę papierowsów, port … i posiedzielismy w knajpce popijając piwo kożenne, w którym nie ma oczywiście alkocholu. 

Potem Yosi zawiózł nas pod kościół katolicki. Weszliśmy do środka i przesiedziałem całą msze jak głupi. Potem pierwsze zdziwo, wszyscy do komunii poszli. Potem kolejne, jak wyszliśmy zagadał do nas chłopaczek … okaząło się, że ksiądz. Pogadaliśmy i oddaliliśmy się. Potem coś mi zaświtało i sprawdzięłm jaki to kościół dokąłdnie był. Grekokatolicki. Tak więc 2 niedziele i protestancki i grekokatolicki … trzeba mieć pecha. Zaczynam wątpić, czy jest tutaj kościół rzymsko katolicki. Po kościele taxi i do domku babci Rendry. Tam jedzonko i do domku. Miał być film, ale musiałem jeszcze przygotowac prezentacje. Tak się kolejny tydzień skonczył. Bardzo szybko.

Rafting time :)

Następnego dnia rano nie mogłem się podnieść, ale już po chwili zorientowałem się, że dzisiaj rafting. Szybko zebrałem się, zjadłem śniadanie i z Rendrą wsiedliśmy na skuter. Po 15 minutach byliśmy na miejscu zbiórki. Okazało się, że mimo punktualności …. Byliśmy pierwsi haha :) Indonezyjskie pojęcie czasu … ;p jest po prostu piękne. Po chwili zaczęli się schodzić ludzie, ale i tak zeszło im ponad 1.5 godziny. Zanim dojechaliśmy pod sierociniec minęło 2 godziny, a Marta, gdy nas tylko zobaczyła, spytała czemu tak długo :) Upchnęliśmy się ledwo do 8 osobowego autka w 9 osób. Naprawdę ciasno. Znaczy się ciasno dla ludzików, bo ja siedziałem z przodu (czasem dobrze jest być dużym).
Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanko (nasi goreng, ayam, samble, ogórek-jeszcze nie znam indonezyjskiego odpowiednika). I dalej w drogę. Przejechaliśmy obok miejsca katastrofy ekologicznej. Około 5 lat temu, prowadzono niedaleko pewnego miasta odwierty w poszukiwaniu ropy. Niestety nastąpił wybuch i błoto, ropa, magma i inne ciepłe, a wręcz gorące i śmierdzące płyny stworzyły wielkie jezioro, niszcząc przy tym przyległe miasto. W chwili obecnej gorąco , śmierdzi i wielkie korki, bo zniszczona została autostrada. Do tej pory nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego tak się stało (naukowcy tez nie wiedzą). Przejeżdżaliśmy nieopodal plaży. Podobno plaży. Okazało się że jest to zespół mostów, płatnych. Zrobiliśmy kilka fotek i ruszyliśmy dalej. Prawie na miejscu wypadł czas modlitwy dla naszych przyjaciół, więc zatrzymaliśmy się koło meczetu. Oni poszli się modlić, a praktykanci na poszukiwanie jedzenia. Znaleźliśmy sklepik. Marta nawet kupiła coś, co okazało się nie zdatne do zjedzenia (najpierw trzeba usmażyć). Na szczęście właściciele wymienili na normalne, zdatne do zjedzenia ciasteczka ;)
Nasz spływ rozpoczęliśmy od włożenia plecaków do skrytek, a wcześniej jeszcze musieliśmy się przebrać w stroje. Potem kamizelki, kaski i wiosła. No i w drogę. Najpierw ciężarówką a potem na nóżkach. Gdy dotarliśmy na miejsce, wszyscy mówili, że woda jest zimna, a dla Mnie i Marty była cieplutka. Idealna na rafting. Zaczęliśmy płynąć … Po godzinie przerwa na lunch. Mogliśmy sobie popływać w rzece. Wciągnąłem wszystkie osoby do wody;p Andesa, Martę, Jen-gin, z mojego pontonu i z 2go też :) Potem pyszna woda kokosowa prosto z kokosa, potem miąższ i na dodatek jakieś kulki z ciasta z czymś w środku… pychota. Wsiedliśmy na spływ i ani się obejrzeliśmy byliśmy na miejscu (a to była kolejna godzina prawie). Potem kilka fotek w strojach raftingowych, prysznic i kolacja. No i negocjacje cen za fotki. Ogólnie nie wyszły. Z tymi ludźmi nie dało się nic zrobić. W sumie ich strata, bo ofertę mieli całkiem ciekawą 
Podróż powrotna z 2 godzin przerodziła się w 6,5. Korek był do samej Surabaya. Zostałem wysadzony przed kampusem B, tam tez byłą zbiórka. Potem Rendra odebrał mnie na skuterku i zawiózł na spotkanie z kuzynami. Posiedzieliśmy troszkę w knajpce i koło 2giej dotarłem do domu :) Na szczęście mogłem się wyspać kolejnego dnia.

Czwartek i ... Piątek ... koniec nareszcie


Dziasiaj z samego rana miałem jedną klasę. 9D. Kiedy przyszedłem na miejsce, okazało się, że na miejscu jest już Ali, nauczyciel angielskiego. Ali z wielką chęcią odstąpił mi zajęcia i mogłem poprowadzić swoją lekcję. Wszystko skończyło się na tym, że kolejna klasa była bardzo zadowolona z zajęć J Nauczyciel z przerwy także. Potem dołączyłem do trenerów i razem przeszliśmy trasę ADVENTURE dla 7 klasy. Dzieciaki miały wyznaczoną trasę wokół szkoły, i miały pod drodze znaleźć hasła i wykonywać zadania. Skończyło się an tym, zę cześc dzieciaków się zgubiła, bo nie wiedziały gdzie iść. Reszty sytuacji nie znam, gdyż siedze sobie w pokoju dla nauczycieli i bawię się w łamigówki matematyczne z nauczycielem matematyki J Wawanem <Łałanem>.

Po powrocie do domku obiadokolacja i na neta, sprawdzić najnowsze wiadomości. Niestety apliakcja zostala odrzucona, po raz kolejny.Zapewne oznacza to koniec z AIESEC Kraków po powrocie do Polski. Trochę szkoda rozstawać się z organizacją której poświęciłem tyle czasu w swoim życiu w taki sposób, ale przynajmniej to nie ja zrezygnowałem.

No i dzisiaj humor nei najlepszy. Ale mimo wszystko … W szkole dzień spędziłem bardzo fajnie. Jedna Klasa pod okiem Ali’ego. Facet naprawdę lubi mi oddawać klasy. Może sobie w spokoju posiedzieć i pośmiać się J A w sumie jest z czego, bo tak jakoś śmiesznie się te zajęcia prowadzi. Naprawdę mi się to podoba! Potem dołączyłem do trenerów. W holu szkoły odbywaął się konferencja, więc trenerzy podzielili dzieciaki i odbywały się zajęcia aktywizujące. Taniec, śpiew, teatr … wszsytko na raz w różnych salach. Zatem co mi pozostało, to pobawić się z aparatem. Dzisiaj zgram na kompa wszystkie fotki i pewnie jutro pojawią się na necie ;) Potem pomogłem Ms. Sul w sporzadzaniu listy osób chetnych na konkursy. I o dziwo dużo osbó się zapisało. Były 4 przedmioty do wyboru. Angielski, matma, science i komputery. Mimo, że odpłatność za jeden konkurs wynosiła 100 000IND to chętnych nie brakowało. Pomogłem mojej superwajzorce w sporządzeniu tabelki z tymi osobami. W sumie nei wiem ile by to jej i jej koleżance zajęło, ale były zachwycone szybkością przygotowywania J Nawet dostałem propozycję objęcia zwolnionych stanowisk nauczyciela Informatyki i Angielskiego hahaha :D Może i bym się nadawał …


Piątek … ostatni dzień w szkole. Ostatni dzień Bridging course dla dzieciaków z 7mej klasy. W sumie wszystko było bardzo bardzo spoko. Znaczy się przez ten tydzień miałem bardzo mało zajęć i nie przemęczałem się za bardzo, oprócz tego, że codziennie o 5.00 wstaję. Cały dzień trwały dzisiaj prezentacje różnych grup. W sumie dla mnei za długo. Porobiłem fotki w całej szkole, z klasami i w ogóle J Nie wytrzymałem na przedstawieniach do końca. To po prostu było dla mnie za dużo.
Po przedstawieniach do szkoły zwaliło się 15 @erów i mieli prezentacje o środowisku. Dyskretnie z Martą wymkneliśmy się i połaziliśmy po okolicy. A potem lunch w szkole. I wszystko było wyśmienicie. Połaziliśmy z Martą po mieście wieczorkiem. Oczywiście jak nauczyciele nei wypuścili by nas ze szkoły bez sesji zdjęciowej … ;p Potem odwiezliśmy z Rendrą Martę do sierocińca. A Sami udaliśmy się na film. Marta nie odbierała telefonów wcześniej i brakło miejsc L Film, uczeń czarodzieja okazał się przezabawny i na prawde wciagający. Wróciłem wieczorkiem i od razu położyłem się spać.

Tydzień numer kolejny

No i nie udało się pogadać z rodzicami na necie :( niestety. Coś się stało z połączeniem domowym. Tak więc zostało mi założenie własnej strony. Na razie mam 3 szkielety strony i zobaczymy co stanie się dalej. Która strona będzie najwygodniejsza w edycji. A dzisiejszy dzień rozpocząłem dość dobrze. W sumie poszedłem spać już o 11 i do 5 spałem jak zabity. Nastawiłem klimę na 26 stopni i mi było zimno (ale nie wiem, czy ten termometr działa, czy też nie działa). Przykryłem się prześcieradłem i śpię dalej. ZIMNO!!

Od rana w szkole śniadanko i idziemy na zajęcia. Ale moich zajęć nie ma. Towarzyszyłem trenerom w prowadzeniu warsztatów w języku angielskim. I tak do piątku. Miałem wprawdzie 2 lekcje z klasą 9 SBI B ale jakoś nie byli chętni do współpracy;/ Także teraz po wszystkim siedzę sobie spokojnie w pokoju z nauczycielami i … piszę kolejne notatki. Przez chwilkę działał internet, ale niestety teraz coś się stało. Może później będzie lepiej :(

Ktoś znów zaproponował mi lunch, więc siedzę sobie grzecznie i czekam na niego ;)
A tu się okazało, ze luinchu nie będzie. Tak więc zdjęcia mojej dziewczyny, domu, rodziców i w ogóle polski były na tapecie. Tzn. jakiś 6 nauczycieli mnie obsiadło i dawaj oglądać fotki. W sumie to nawet zabawnie było.

Potem pojawiła się Ms. Sulejka. I zapytała czy nie chciałbym jechać na tradycyjny market. Odpowiedziałem, że jasne, i już po chwili siedziałem w służbowym samochodzie. Po drodze gawędziłem z managerem trenerów angielskiego. W sumie było fajnie. I zatrzymaliśmy się przed restauracją z hasłem: Ale lunch najpierw. Więc pojadłem sobie kurczaka, jakiś kółkowatych owoców morza, glonów i tradycyjnie ryżu :) Potem doszliśmy do wniosku ze market już nie dzisiaj i najwyżej wybierzemy się tam jutro. Więc wróciłem do szkoły i … poczekałem do 15 na samochodzik. Tzn na to, aby dziewczyny skończyły swoje zajęcia i ktoś mógł je odebrać ze szkoły. Zabrałem się z nimi i tym oto sposobem wylądowałem w domku. O 18 jedziemy z Rendrą na bye bye party. Napiszę jak już będzie po wszystkim.

Na party było fajnie, oprócz tego, ze nikt nie przywiózł Marty. Na szczęście Rendra zaoferował się i przywiózł ja na spotkanie. Potem były fotki, kalambury i AIESECowa zabawa bicze-biczes ;p Ogólnie mnóstwo funu i zabawy. Na koniec Marta pojechała z Fandim i Dea a ja z Rendrą wróciłem do domu. Udało mi się tym razem porozmawiać z rodzicami na skype, po dużych perypetiach związanych z brakiem głośności, ale i te problemy wkrótce udało się rozwiązać i godzinna pogawędka o wszystkim gotowa.
Potem wanienka i spać.

Kolejny piękny tydzien się zaczyna

Poniedziałek… Dzisiaj dzień był bardzo krótki. Z racji jakiego święta muzułmańskiego, lekcje trwały tlyko 30 minutek i koniec. Skończyłem w miarę wczesniej ale i tak zostałem dłużej pogadać z nauczycielami. Odwieziony do domku umyłem się i zacząłem nadrabiać zaległości z pisaniu pamiętnika. Teraz jestem już na bierzaco. Mam nadzieję, zę nikt nie wymyśli na ten wieczór niczego nowego. Bo jeszcze zostało mi zrobienie programu na zajęcia w szkole, choć od jutra czaczyna się spcjlany program dla klas 7 prowadzony przez trenerów jakiś, i mam tym trenerom pomagać, więc na razie nie będę nic przygotowywał. I to w sumie wszystko jak na razie. Przegrałem wszystkie zdjęcia i teraz tylko czekam na ciąg dalszy :) Może poprosze o dostę do neta to w końcu te notatki znajda się na necie …:)
Pozdrawiam

Weekend po Outbond

Powrót do domku koło południa i pojechaliśmy, z Rendrą (u niego mieszkam) po Martę do biura AIESEC. Okazał się to garaż w całkiem Hollywoodzkiej dzielnicy. Zabraliśmy Martę i pojechaliśmy na imprezę urodzinową ciotki Rendry. Impreza w jej domku przerodziła się w dłuuga rozmowę o wszystkim i o niczym, przymierzanie strojów na wesele i w ogóle. Marta była nawet u krawca, po to, by wymierzyć suknie. Na mnie rozmiar został dobrany zdalnie (5l) nie wiem co to znaczy, ale pasowało jak szyte na mnie. Nie pytajcie co to było bo nie wiem. Między kamizelką a garniakiem :D A właśnie bo nie wiem czy wspominałem, ale 06-07.08.2010 Jesteśmy zaproszeni na tradycyjne Jawajskie wesele. To jest wręcz cudowne  Posiedzieliśmy z rodziną Rendry i udaliśmy się na spotkanie z AIESECerami w jakimś miejscu. Spotkaliśmy się, pogadali, wypalili shishe i w sumie to tyle. Wyszliśmy. Gdy czekaliśmy aż Nova znajdzie dla Marty kask (miała u niej nocować a nie w sierocińcu) przyczepił się jakiś pijany czarnoskóry piłkarz. W sumie nawet śmieszny była ale jak najszybciej ulotniliśmy się od niego. W drodze powrotnej dowiedziałem się, że Intan wywarła duuuże wrażenie na Rendre. W sumie to wcale mu się nie dziwię. I że chce się z nią jeszcze kilka razy spotkać ….. uuuuuu. Taki był i koniec dnia sobotniego.

Niedziela
Spotkanie z samego rana z AIESECerami. Rendra podrzucił mnie na dworzec skąd miał mnie Andesh odebrać. Ale niestety po fajce wodnej spał jak zabity, więc obok dworca, było przyjęcie rodziny Rendry. Co 2 tygodnie zbierają kasę z całej rodziny, i robią loterię. Kto wygra dostaje kasę, ale musi przygotować spotkanie rodzinne.  Takie właśnie spotkanie odbyło się w niedzielę. Troszkę z nimi posiedziałem i w kocu zjawił się żywy trupek czyli Andes. I pojechaliśmy do domu Fandiego (LC VP OGX). Tam spotkaliśmy się z resztą paczki i już mieliśmy jechać do plaży gdy do Ami doszedł sms od chłopaka. Powiedziała mu, że idzie na uczelnię, a tak naprawdę pojechała z nami. Więc musiała uciekać na uczelnie. Mała kłamczucha ;p Z resztą pojechaliśmy do mollu i siedliśmy przy herbatce. Tym razem ja stawiałem naszym buddym. Pogadaliśmy sobie, wpłaciliśmy kasę za rafting (ten weekend) i poszliśmy na sesję zdjęciową. Wyszła super. Mamy fotki i w ogóle …. Na płytce też. Na razie płytka obchodzi wszystkich ale w końcu trafi też do mnie ;) Mam nadzieję. Urwaliśmy się z Martą aby dojechać do kościoła, ale niestety z motorem Andesa coś się stało i ja nie dojechałem. Marcie się udało. Ale na szczęście udało mi się z nią jeszcze wieczorem spotkać. Poprosiłem Rendrę, żebyśmy ją mogli odwiedzić. Więc się chłopak zgodził i super. Pogadaliśmy sobie a potem, udaliśmy się na rodzinną imprezę z okazji obrony licencjatu z komunikacji przez brata Rendry. No i knajpka z owocami morza ….  Mniam. Czego więcej trzeba. Potem odwieźliśmy Martę i powrót do domku. I co się okazało? Że dla mnie odremontowali pokój (na górze, stary pokój Rendry i łazienkę obok zaraz. Więc teraz mam własny pokoik z klimą nawet. Pomyśleć, ze specjalnie dla gościa odnawiają mieszkanie.
Apropo żywienia. Moja dieta tutaj opływa w krewetki, ośmiornicę itp. Jak to w nadmorskim mieście. Wszelkiego rodzaju, ryby, tofu, orzechy, soję …… Mniam.

Fotki z sesji wrzucę potem :)

wtorek, 27 lipca 2010

Team Building a'le Indonezja, czyli Outbond


Piątek to kolejny dzień pracy z dzieciakami. 
Ogólnie lekcje przebiergają podobnie, i pod koniec każdej, klasa się robi bardziej pozytywnie nastawiona. Szczególnie lubię zajęci a z klasami 7. Jak do tej pory są najbardziej otwarci? I dostałem kolejny Batyk o d nauczycielki Pod koniec dnia Ms. Sul powiedziała, ze mam wcześniej kończyć, bo jadę z nimi na imprezę. Tzn. na teambuilding ze wszystkimi nauczycielami z Surabaya (po 5 z każdej szkoły). Zabrali i mnie. Dostałem godzinę w domu na przygotowanie się i po tym czasie zjawili się nauczyciele. 
Poprosili o pozwolenie (muszę prosić o pozwolenie wyjścia za każdym razem, ale to jest raczej element kultury niż coś nieprzyjemnego). I pojechaliśmy. Po drodze przerwa na 4ty lunch, czyli kurczaczka pieczonego (małe tego mięsa było) z zupką warzywną i przyprawami. Gdy wróciliśmy do samochodu od razu prawie zasnął, i obudziłem się w Trawas. Góry. No i zobaczyłem zajebiaszczy hotelik itp. I własny pokoik! Od razu wskoczyłem do Basenu razem z Wawanem (nauczyciel matmy). Zaraz potem kolacja i spotkanie. Ze spotkania nie zrozumiałem za dużo. Najpierw coś krzyczeli, potem było określanie ról zespołowych po Indonezyjsku, a potem … ponad godzinna mowa ministra edukacji w Surabaya. Jejku. Jeśli takim głosem można zmotywować do czegokolwiek to tylko do spania. I tak się stało. Duża część nauczycieli zasnęła. Ja się dzielnie broniłem i poza momentami zamknięcia oczu dotrwałem do końca. Potem jeszcze troszkę pokrzyczeli i spać. Przy wyjściu dostaliśmy 2 koszulki tego wyjazdu. Niebieską i czerwoną.
 
Następnego dnia pobudka 5.30. No niech to. Od 6 godzinna gimnastyka między górami a basenem. W sumie fajne. Potem śniadanie i zabawy. Czyli tyrolka, przenoszenie butelki wody, trening zaufania, granie w piłkę bakłażanami przyczepionymi do tyłka …. Wariacki pomysły. Po skończonych zabawach obiadek i wyjazd. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na zakupy. Na bardzo dziewiczym targu kupiliśmy po 2 kg pomarańczy. Ale takich, jakich jeszcze nie jadłem J Słodkie i soczyste i w ogóle zdrowe, bo bez pryskania. Tylko oczywiście nawet nie mogłem zapłacić. Tutaj już mi po prostu nie pozwolili. 2Gim przystankiem były Kulki mięsne. Tradycyjny posiłek w Indonezji. I nie powiem te były super, ale sambal, (czyli sos chili) był wyjątkowo ostry.

Pierwsze dni w szkole .... i nie tylko

Poniedziałek. Tygodniowy, prawie, okres przygotowawczy dobiegł końca. O 7.00 Byłem już w szkole i zaczęliśmy rozmawiać z Andesem i Ms Sul(ejką) o moich zadaniach. Po godzinie Indo Angielskiej rozmowy stanęło na tym, że dzisiaj sobie pozwiedzam szkołę. No, więc niespodzianka. Wszedłem sobie do klasy, a nauczycielka zaraz wyszła zostawiając mnie i Andesa w Sali z dzieciakami. Bez materiałów i bez przygotowania …. Nawet nie spostrzegłem, kiedy te 2 godziny minęły. Okazało się, że była to tzw. Akselerati class. A więc klasa geniuszy (max IQ w szkole), którzy kończą SMP (odpowiednik naszego gimnazjum w 2 a nie w 3 lata). Było super.

Wtorek to kolejny dzień w szkole. Już od 7 znowu w pracy. Tym razem miałem również sobie połazić po szkole. Trzymać się z samorządem studenckim itd. Bardzo szybko złapałem kontakt z jedną dziewczyną Aki (to nie jest pełne imię) i chłopaczkiem, którego Imienia nie mogę zapamiętać;/. Więc 2gi dzień spędziłem na żartowaniu i śmianiu się  Również na nauce marszu szkoły. Który to Aki napisała mi na kartce i nauczyła czytać a potem śpiewać  Świetna dziewczyna? Tym oto sposobem nauczyłem się śpiewać hymn szkoły i czytać Indonesia Raya, czyli hymn Indonezji. Dzień zaliczam do udanych. Oczywiście nauczyciele, co chwile zagadywali i zapraszali do siebie, na herbatę itp. Nie obeszło się bez zaproszenia na lunch. Więc od pierwszych dni Ms. Sul dba o mnie przynosząc lunch, a nauczyciele też nie próżnują i co chwila, soczek, smakowych kuchni Indonezyjskiej czy też lunch…. :) A po pracy uzupełniłem aplikację na Koordynatora procesów w AIESEC Kraków. I ja wysłałem. Marysia zgodziła się ja przyjąć mimo DDL do niedzieli.

Środa. W ten dzień po raz pierwszy zostałem odebrany przez jedną z nauczycielek, która mieszka jakieś 700 metrów ode mnie. Ale nie mogę do niej podejść, bo chce koniecznie przyjeżdżać po mnie pod dom. Więc nie narzekam. Wraz z nią do SMPN 1 jeździ jej córka i siostrzenica (z Holandii). Tak, więc po przyjeździe, dostałem od niej śniadanie (tradycyjne – ryż, jajko, tofu, wodę).
W domku moje śniadanie to zwykle kromki chleba tostowego, z masłem i dżemem.
Ale wracając do trzeciego dnia w szkole. Miałem przeprowadzić sesję na 7klasy, a więc nowych uczniów, na temat: Wstęp do Angielskiego. No i nie miałem pojęcia jak to zrobić. Mimo to, udało mi się rozmawiać z nimi przez 50 minut (nawet dłużej niż sobie tego nauczyciele życzyli). Więc kolejny sukces pedagogiczny :D Potem wróciłem do pokoju nauczycieli. Pogadałem sobie z anglistą, jak na Indonezyjczyka mówił całkiem. Do rozmowy dołączyło się 6 nauczycielek i oczywiście sesja pytań i odpowiedzi. Ile masz lat, ile wzrostu, ile ważysz, masz dziewczynę ….. Podczas rozmowy zaczęły coś nauczycielki gadać brondong brondong …..
A ja zadowolony, bo wiem, o co im chodzi. I ze słodką miną:, „Ale ja to zrozumiałem”. I czemu wtedy nie miałem w ręce aparatu. Ich mina była bezcenna. Wielkie oczy, czerwona twarz a potem śmiech na max i dopytywanie się, czy aby na pewno. Hahaha. I już tłumaczę, co to Brondong. Bardzo młodszy facet dużo starszej dziewczyny. Dzięki Andes za film „Brongond Arising”.
Mimo tak słodkiej pogawędki, skończyłem wcześnie (koło 12) i pojechaliśmy do domku. Środa to był dzień spotkania z MCP. Poprosiła mnie o pomoc w określeniu Picków wymianowych i kultury OGX w Krakowie i Polsce. Bardzo dużo rozmawialiśmy i udało mi się jej pomóc i przy okazji nawiązać strategiczne partnerstwo LC Kraków i MC Indonezja. Dobre kontakty to podstawa. Do rozmowy oczywiście użyliśmy Es-teh czyli herbaty z lodem. Po spotkaniu z Iką czekała mnie rozmowa z Marysią, która przebiegła nadzwyczaj przyjemnie i śmiesznie.

Czwartek. Pobudka 5.00, wanna, śniadanie i o 6.00 wyjazd do pracy. 6.45 zaczynam pracę. I tak już będzie codziennie :( HAHAHA, tylko nie wiem czy mi jest do śmiechu. W końcu chciałem się wyspać w wakacje. No ale niestety. Praca to praca. Zacząłem zajęcia od sesji Introduction i get to know each other. Czyli poprzez proste zadania, badam wiedzę dzieciaków i umiejętność posługiwania się angielskim. I w sumie fajnie to wychodzi. Dzieciak są aktywne i w ogóle. Po jakiś moich 4 lekcjach wpadł Andes pogadać o projekcie o środowisku i jak to można zrobić w SMP 1 i okazało się, że wieczorem mamy party (welcome party Pedro z Portugalii), a tematem przewodnim jest Batyk. Batyk, to tradycyjna forma robienia wzorów na ubraniach. Gdy Ms. Sul dowiedziała się, że nie mam Batyku, zostałem zaproszony na zakupy, wraz z jej przyjaciółką, również nauczycielką ze szkoły. Tak więc udałem się na zakupy… I dostałem 2 ładne Batyki. Jako prezenty :) To się nazywa szczęście. Oczywiście wcześniej zdążyłem zjeść 3 lunche. Jeden sam sobie kupiłem, jeden tradycyjnie Ms. Sul i jeden nauczyciele.
Wieczorkiem po pracy i powrocie do domku udałem się na party powitalne w pięknym białym batyku z czerwonymi wzorami  Było super. Okazało się, że między innymi Intan i 2 inne dziewczyny mają urodziny. Tak więc skombinowaliśmy z Fandim i Deą tort i świeczki a la zimne ognie ;) I oczywiście tort wręczyliśmy niczego nie spodziewającym się dziewczyną. Zostaliśmy z Deą poczęstowani tortem, a w międzyczasie rozpoczęła się bitwa na tort. Tzn mazanie gdzie się da. Na koniec imprezy gdy już zamykali nam miejsce … wszyscy poszliśmy się umyć z tortu (Ja i Intan najbardziej umazani).
Szkoda tylko, że batyk ucierpiał. Ale to tylko czekolada więc się wypierze Po powrocie do domku był już tylko sen.

Konferencja AIESEC LC SURABAYA - FACI

Jest 08.07.2010. Właśnie pakuję się na LCC Surabaya. Będzie około 50 osób w tym 3 Epsków czyli Marta Ja i jeszcze ktoś …. Okaże się kto  Wieść głosi, że mamy tam jechać ciężarówką wojskową … CZAD 

Hahaha. Poszedłem rano do Andiego, żeby poprosić go o pomoc przy taksówce lub czymś podobnym, a okazało się, że mnie podrzuci na kampus, bo ma jeszcze troszkę do zrobienia na uniwerku. Tak więc wszystko spoko nie musiałem tracić kasy na dojazd (co jest mi bardzo bardzo na rękę). Po drodze zatrzymaliśmy się przed meczetem. Piątek jest w islamie dniem świętym, tak samo jak dla nas niedziela. Przed uniwerkiem zatrzymaliśmy się na małe co nieco. Woda kokosowa (czyli sok z kokosa świeżo rozrąbanego), do tego woda z trzciny cukrowej (też tak ucierane na miejscu) z lodem i kawałkami kokosa. MNIAM. Pyszne i tanie (1zł za dużą szklankę). Tak więc troszkę nam się przedłużyła podróż na uniwerek. Gdy dotarliśmy, zostałem oprowadzony po uniwersytecie. Znaczy się nie po całym. Na kampusie B (w sumie A, B i C) Airlanda University (Unair) zwiedziłem budynki zarządzania i rachunkowości. W sumie dużo gorsze jak w Polsce, ale jak an warunki Indonezyjskie to mogę powiedzieć, że bardzo ciekawe. Po oprowadzaniu pożegnałem się z Andym i przyjechała ciężarówka. Naprawdę wojskowa ciężarówka. Więc zapakowaliśmy się do niej wszyscy. Wchodziłem ostatni i nie wiedziałem, czemu nikt nie siada na samym jej końcu. Gdy wszedłem do końca, stało się to jasne. Prawdziwa sauna (po co przepłacać na basenach). Usiedliśmy na miejscach i czekamy na jeszcze jedną osobę. I czekamy i czekamy … w sumie to tego czekania była godzina. Wszyscy mokrzy i zmęczeni, zgodnie ustaliliśmy jakiegoś punishmenta . Gdy już nasza zguba dotarła było dużo dużo lepiej, gdyż zaraz ruszyliśmy i poczułem świeży powiew powietrza, z domieszką silnika ;p Dobrze, że wcześniej otworzyłem w autku pseudo okna z materiału! Po około 3 godzinach dojechaliśmy na miejsce. Nie ukrywam, że wszyscy cieknący od pseudo sauny udaliśmy się do pokojów i od razu zaczęliśmy okupować jedyną (na 20 osób łazienkę). Konferencja odbywała się w 2 domach Nili i jej ciotki. Nila – świetna dziewczyna, LC VP ER dobry z niej sprzedawca  Tak więc jedna łazienka skutecznie blokowała sprawne mycie. Zeszło nam dłużej niż się spodziewaliśmy. No ale w końcu mogliśmy zacząć plenarkę. W sumie było bardzo bardzo fajnie, nawet poznaliśmy MCP Indonezji, Ike. Ika jak na prezydentk przystało, emanowała energią lidera, ale jej zachowanie było tak serdeczne, że w sumie tylko przez pierwsze 2 minuty dawało się to odczuć, a potem przeszliśmy na relacje koleżeńskie :)

Podczas konferencji, jak to podczas konferencji. Dużo sesji, mało czasu wolnego, ale sposób przygotowania sesji i prowadzenia konferencji …. Coś ciekawego. Wszystkie sesje były odgrywane przez członków rady, a tematem samej konferencji był wirus AIESEC (trafnie jak na sektę). O konferencji dużo pisać nie będę. Sesje podobne jak w Polsce, lecz mniej sztywne i bardziej na luzie. Jedzenie było nam dostarczane przez rodziców Nili. Muszę stwierdzić, ze jej mama przygotowywała bardzo dobre jedzenie.
Konferencja sobie trwała, a ja pierwszego dnia przeprowadziłem mały pokaz fireshow, który spotkał się z wielkimi oklaskami ….. Ika też głośno klaskała ;p
No i impreza. Zapomniałbym o świetnej imprezie. Piżama party z mnóstwem zabaw i gier integracyjnych (zero alkoholu) gdyż muzułmanie nie mogą pić ŻADNEGO alkoholu. Katolicy do 18tki a oni w ogóle w życiu. Tak więc ja się dobrze bawiłem, nawet bardzo dobrze.

2gi dzień też pełen sesji. Historia AIESEC w formie talkshow z 2 staruszkami którzy to sobie opowiadają jak to było (jak dla mnie dobry pomysł). No i koniec 2go dnia to nasza sesja. Moja i Marty na temat Polski, która została wysoko oceniona. Tym oto sposobem stałem się po raz pierwszy Faci na konferencji za granicą Doświadczenie bardzo dobre, polecam.
Jak to z AIESEC, impreza na koniec dnia. Tym razem Hipi i …m boatrace. Tylko że z shakem kawowym zamiast piwa. Duuuuże lepszy pomysł. Moja drużyna (Ja, Intan i Laksmi vel Ami) wygrała z pozostałymi 7. No i w niedzielny bardzo wieczór powrót. Troszkę się dłużył, więc prawie cały przespałem. Obudziłem się już w Surabaya. Potem wszyscy poszliśmy na kolację do jednej z ulicznych stało/przenośnych restauracji. Wyżerka za prawie darmo I rozeszliśmy się. Część wróciła na kampus B, gdyż miał być na telebimie wyświetlany finał mistrzostw, a część (Marta i Ja) wraz z Dea udaliśmy się do domku (jutro pierwszy dzień w pracy, więc było by trudno).

Tutaj nie będę się rozwlekał ze zdjęciami, bo ich troszkę dużo,wrzucam linka. Klikniecie w tytuł a się fotki pojawią.

Pierwszy dzień, albo.... pierwsze dni


O 12.00 obudziło mnie pukanie do drzwi. Okazało się, ze był to Andes. Mój buddy (VP ICX). Wybraliśmy się razem do centrum handloego Galaxy mall. Ogromne i nowoczesne. A że chcieliśmy coś zjeść, to wybrałem sobie tradycyjne danie Indonezyjskie. OSTRE JAK DIABLI. Był to kurczak, RYŻ (który jest tutaj codziennie o kazdej porze dnia i nocy, Jacek B. by się ucieszył) i inne bliżej nieokreślone składniki. Do tego oczywiście PAPRYCZKI CHILI w każdej postaci. Taka kombinacja skutkowała butelką wypitej wody i tym, że przez godzinę ponad byłem czerwony na twarzy. Po lunchu poszliśmy spowrotem do mojego mieszkania (jakeiś 200metrów od centrum) Gdy weszliśmy okazało się, że w GalaxyMall jest również Marta, więc razem z Andes’em wrociliśmy do centrum. Pierwszy raz mogłem wybrac kasę z bankomatu, i udaliśmy się na zakupy Lonely Planet. Ten przewodnik warto mieć ze sobą. 

Zakupiliśmy jeden an pół z Martą (połowa dotyczy kosztów) i było calkeim cacy.kolejnym etapem naszejgo spotkania w 4 osoba (Matra i Intan, Andes i Robert) był posiłek. Ja tylko próbowałem od reszty potraw. No i czas minął dość szybko. Około 17 byliśmy na mieszkaniu spowrotem, gdzie od razu poprosilismy o wodę do picia. No i dostaliśmy napój z róży i wode w dziwnych pojemniczkach. Coś jak kubek plastikowy z trwale przyklejoną n agórze folią i róreczką. Po prostu przebij i pij. Podawane gościom przy wejściu do domku. Dołączył do nas równeiż Andi, czyli mój gospodarz. Okazał się świentym towarzysze do rozmowy J Zwiedzilismy jeszcze jego 2gi dom, albo 2gą częśc domu albo jakkolwiek to nazywać. Po godzinie 
musieliśmy się Andes’em zbierać. Okazało się, że znaleźli dla mnie rodzinkę, u której mam mieszkać. Pojechaliśmy na wywiad. Przytulne mieszkanie (rodzice i 4 chłopaków – najstarszy 25lat, a nie wiem ile reszta). No i wiem już gdzie będę od poniedziałku mieszkał. Jak na razie kożystam z obecnego meiskzania, a w piątek wieczorem, czyli za 2 dni jedziemy na konferencję lokalną AIESEC  SURABAYA. Pewnie będize ciekawie.

Wprost od rodziny pojechaliśmy na Party, co w @Surabaya znaczy zebranie. Czyli w coffee corner 7 praktykantów, 7 @erów i mogliśmy poznać kazdego. Takie spotkanie networkingowe J Mi się podobało. Również dostałem kartę do telefonu, więc jestem już szczęśliwym posiadaczem numeru telefonu Indonezyjsciego, który jest troszkę dłuższy niż Polski. Zebrałem numery do wszystkich praktykantów i @erów i mam kontakt ze wszystkimi. Szkoda tylko, że Marcie nie działa karta, ale nad tym już pracujemy, żeby jednak zadziałała.

Po powrocie prysznic i siedze sobie spokojnie w pokoiku, a tu wpada Andi i wyciąga na mecza J 2 Minuty i jestem gotowy do wyjścia do Downtown. WIELKIE centrum rozrywki, kawiarnie, kluby itp. W jednym miejscu. Przyjemnie tam połazić. Przy lodowatej ebracie kibicuję Hiszpanii (jako jeden z nielicznych) i pod koniec to ja mam okazję do świętowania. 1:0 :D
Tak więc wróciłem do mieszkania o 3 z minutami, a przed 4tą zasnąłem.

Wstęp do Bloga


Hej, mam na imię Robert, ale to możecie wyczytać z mojego profilu.

Obecnie przebywam w Indonezji. Nie jest to wyjazd turystyczny a praktyka w ramach organizacji międzynarodowej AIESEC. Moim zadaniem będzie nauczanie w szkole SMP, Junior High (odpowiednik naszego gimnazjum) w zakresie różnokulturowości, tolerancji i angielskiego. Będę również uczestniczył w zajęciach dodatkowych (kursy angielskiego i tańców Indonezyjskich …).
No, ale to tak tytułem wstępu.

Tak naprawdę nie przyjechałem dopiero co do Indonezji. Jestem tutaj już 14 dzień. Ale niestety dostęp do Internetu mam bardzo ograniczony, stąd właśnie wzięło się opóźnienie w najnowszych wiadomościach.

Podróż do tego pięknego zakątka ziemi rozpoczęła się dla nas (Mnie i Marty) około godziny 2giej nad ranem dnia 05 lipca roku pańskiego 2010. O tej właśnie porze musieliśmy opuścić Kielce aby dotrzeć na lotnisko imienia Fryderyka Szopena w Warszawie. Jako, że podróż samochodem minęła bez problemów (sennie było) to nie będę się o niej dłużej rozpisywał.

Lotnisko w Warszawie. Po znalezieniu miejsca parkingowegoudaliśmy się do hali odlotów. I rozpoczęło się poszukiwanie stanowiska do odpraw. Gdy je znaleźliśmy, można było stwierdzić, że LOT nie zna słowa kryzys, a ludzied dość chętnie latają na wszystkie strony świata (kolejka do odpraw była niesamowita). Usadowilismy się w kolejce, i już po 30 minutach pozbyliśmy się naszych bagaży. Znaczy się zostały odprawione aż do finalnego miejsca naszej podróży, czyli Surabaya J Gorzej poszło z naszymi biletami. Mielismy nadzieję, że uda się na m zdobyć bilety an wszystkie linie, ale niestety, musieliśmy się zadowolić biletami do Amsterdamu. Reszty kart pokładowych nei udało nam się uzyskać.  No ale paniki nie ma. No może nie u wszystkich. Chwila przerwy przed odprawą celną na ostatni posiłek na Polskiej ziemi. Troszkę będzie tego brakowało :p No i pozostaje się odprawić i przejść do strefy odlotów. Kolejka duża, ale idzie sprawnie, i już po 20 minutach możemy cieszyć się widokiem sklepów wolnocłowych i innych ;P

I w tym miejscu pierwsza przygoda … Jak wszsycy wiemy, noszenie laptopów w torbach była
uciążliwe i nieprzyjemne. Szczegulnie gdy torba jest przez dłóższy czas zawieszona na ramieniu. Tak więc chcą odciążyć Martę, wziałem jej leptopa. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nei zachciało mi się zakupić zabijaczy czasu (krzyżówki i sudoku). Po zapłaceniu za towary, podniozsłem zostawione przeze mnie torby. Przxecież mam tylko 2 plecaki, więc idziemy. A że obok mnie leżałą jakaś torba … pewnie ktoś zostawił J I udaliśmy się ulokować do gatu. Po kilku minutach Marta pyta się o laptopa. Ale przecież ty go miałaś! Nie to ty go miałeś! O cholera … szczęście głupiego jest takie, że laptop czcekał przy kasie i nikt nie zwracał na niego uwagi. Na szczęścia.

No więc po przygodach usadowiliśmy się w samolocie i oddaliśmy się słodkiemu lenistwu. Mały posiłek, napoje i 2.5 godziny do Amsterdamu minęło bardzo szybko, wysiadamy. Troszkę mnie przeraził ogrom tego miejsca, ale nie mieliśmy problemu z dostaniem biletów. Po prostu trzeba było użyć odprawy on-line (no i nie musiałem lecieć do Gdańska, żeby tego spróbować). Przebiegło wszystko idealnie. Nawet wybrałem najlepsze miejsca w całym samolocie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Reszta czasu upłyneła nam na … graniu w piłkarzyki, jedzeniu przygotowanym przez Martę i próbach rzopaczliwych połączenia się z Internetem (potemsię dowiedziałem, ze pół godziny kosztuje 6 ojro).

Zapakowaliśmy się do samolotu i … nasze komfortowe miejsca okazały się miejscami na środku skrzydła, w pierwszym rzędzie, zaraz obo wyjścia bezpieczeństwa.Mimo huku jaki panował w tamtym miejscu, ilość miejsca na nogi i bliskość atrakcyjnych stewardes przemawiały na kożyść tego miejsca.
Podczas lotu dużo jedzenia i picia i w ogóle fajnie. Pierwszy szok przeżyliśmy, kiedy licząć czas który pozostał, zgubiliśmy gdzieś 6 godzin. Niby nic (co to jest 6 godzin) ale jednak było to dziwne. Przecież lot Amsterdam – Tajpei nie może trwać 10 godzin (troszkę za mało). Kolejny szok był już brutalniejszy. „Welcome passangers, we are starting to land in Bangkok” (wtf). Tego było dla nas za wiele. Przecież nie planowaliśmy pobytu w Tajlandii. No ale ciekawe co się stało… J Okazało się, że jest to lot łączony (China Airlines oszczędzają). Także zaliczyliśmy poinad 2 godzinny postuj w Bangkoku, na całkiem ciekawym lotnisku. Połączeniu metalu, szkoła i wielkich poąłci materiału. Niesamowity wygląd. Niech się Okęcie chowa :p I do tego darmowy internet. Amsterdam też gorzszy.
Dalsza część lotu do Tajpej była już bez kolejnych niespodzianek. Szybko i sprawnie. 3,5 godziny w Tajpei równeiż przyniosło niespodzianki. Jest to Tajwan a nie Wietnam jak początkowo sądziłem, i tam też jest darmowy internet J Więc czas upłynał szybko na poszukiwaniu informacji przydatnych podróznikowi, czyli kursy walut, ciekawe meijsca itp. Przeraził nas natomiast wygląd tablicy informacyjnej. Nasz przystanek docelowy Surabaya zmieniał się z Hongkongiem. Okazało się, że czeka nas kolejna przesiadka i oczekiwanie (ach Ci Chinczycy). I już nei dziwi mnie dlaczego lot z Tajpei do Surabaya trwa 9 zamiast 3 albo 4 godziny. Ale net tez był darmowy J
Po usłyszeniu komunikatu o lądowaniu w Surabaya, banan pojawił się na mojej twarzy. I na twarzy Marty też. Wprawdzie nie udało się powtórzyć naszych cudownych miejsc koło wyjścia awaryjnego, ale też było wygodnie. Nie zmienia to faktu, że ostatnie 2 godziny lotu spędziłem bezmyślnie grając w pokera (z całkiem dobrym skutkiem). Szkoda, że fotele nei wydają wygranej kasy. To by było dość ciekawe.

Lotnisko w Surabaya okazało się nie bardzo nowoczesne, ale czyste i zadbane, jeśli nie liczyć remontu panującego ogólnie wszedzie chyba. Udało nam się odprawić przy okienkach, z naszymi wizami nie było żadnych problemów. Ale Marta została nieźle przepytana (mnie tym razem oszczędzili). Miła niespodzianak jaka nas spotkała była taka, że nasze bagaże już czekały wyciągnięte z taśmy, co oszczędziło nam przeciskania się przez wściekły tłum czekający na swoje torby. Jeszcze tylko odbrawa bagazu podręcznego (nie wiem który raz już prześwietlanego) i wychodzimy.
Chwila prawdy. Czy nasz obawy się sprawdzą, i wyszukane w Tajpei i Bangkoku numery do @erów z Surabaya będą potrzebne, czy może nie powtórzy się moja przygoda z Indii i będziemy mieli komitet powitalny? Wow, to było dziwne. Od razu wypatrzyli nas w tłumie ludzi (swoją drogą moje 190kilka centymetrów trudno przegapić w Indonezji). Czekał na nas Andes, Dea, prakykantka która przyleciała 3 godziny wczesniej, Intan (dziewczyna), i jeszcze jeden chłopak, którego imienia w chwili obecnej nie potrawię sobie przypomnieć. Zostaliśmy rozwiezieni na meiszkania tymczasowe.
Marta trafiła pod skrzydła Dei, a ja zostałem zawieziony do domu byłego @era, który dalej pomaga organizacji, przymuje praktrykantów itp. Ledwo wszedłem do mieszkania i mnie zatkało. Kojarzycie takie wielkie hole z luksusowych hoteli z ogromnymi żyrandolami, szeroki schodami itp.? No właśnie coś takiego zobaczyłem. A myślełem, że to tylko na filmach. W między czasie mojego zawieszenia 2 osoby zdażyły już porwać moją walizkę i zanieść po schodach do pokoju. Dużego z dużym łóżeczkiem, lodówką, łazienką i garderobą :D To się nazywa szczęście. Klima też jest. Jako, że godzina póżna (już kolejny dzień, to szybki prysznic i spać! Wreszcie!

Podsumowując: Od momentu pobudki z Kielc (05.07.2010 godzina 02.00) do momentu udania się na odpoczynek (07.07.2010 godzina 01.30) mija 47.5 godziny …. SPAĆ!!

Oczywiście 1 raz w Indonezji.
Jest nas 2ka Marta i Robert
3 razy gubiłem cokolwiek (a raczej zostawiałem: 1laptop i 2 razy transit boarding pass)
Mieliśmy 4 przeisadki
Uzywaliśmy 5 zamolotów
Odwiedziliśmy 6 lotnisk: Warszawa, Amsterdam, Bangkok, Tajpei, Singapur, Surabaya.
7 Osób opuściło lotnisko w Surabaya (nasza 2ka, 1 praktykantka i 4@erów).