wtorek, 27 lipca 2010

Wstęp do Bloga


Hej, mam na imię Robert, ale to możecie wyczytać z mojego profilu.

Obecnie przebywam w Indonezji. Nie jest to wyjazd turystyczny a praktyka w ramach organizacji międzynarodowej AIESEC. Moim zadaniem będzie nauczanie w szkole SMP, Junior High (odpowiednik naszego gimnazjum) w zakresie różnokulturowości, tolerancji i angielskiego. Będę również uczestniczył w zajęciach dodatkowych (kursy angielskiego i tańców Indonezyjskich …).
No, ale to tak tytułem wstępu.

Tak naprawdę nie przyjechałem dopiero co do Indonezji. Jestem tutaj już 14 dzień. Ale niestety dostęp do Internetu mam bardzo ograniczony, stąd właśnie wzięło się opóźnienie w najnowszych wiadomościach.

Podróż do tego pięknego zakątka ziemi rozpoczęła się dla nas (Mnie i Marty) około godziny 2giej nad ranem dnia 05 lipca roku pańskiego 2010. O tej właśnie porze musieliśmy opuścić Kielce aby dotrzeć na lotnisko imienia Fryderyka Szopena w Warszawie. Jako, że podróż samochodem minęła bez problemów (sennie było) to nie będę się o niej dłużej rozpisywał.

Lotnisko w Warszawie. Po znalezieniu miejsca parkingowegoudaliśmy się do hali odlotów. I rozpoczęło się poszukiwanie stanowiska do odpraw. Gdy je znaleźliśmy, można było stwierdzić, że LOT nie zna słowa kryzys, a ludzied dość chętnie latają na wszystkie strony świata (kolejka do odpraw była niesamowita). Usadowilismy się w kolejce, i już po 30 minutach pozbyliśmy się naszych bagaży. Znaczy się zostały odprawione aż do finalnego miejsca naszej podróży, czyli Surabaya J Gorzej poszło z naszymi biletami. Mielismy nadzieję, że uda się na m zdobyć bilety an wszystkie linie, ale niestety, musieliśmy się zadowolić biletami do Amsterdamu. Reszty kart pokładowych nei udało nam się uzyskać.  No ale paniki nie ma. No może nie u wszystkich. Chwila przerwy przed odprawą celną na ostatni posiłek na Polskiej ziemi. Troszkę będzie tego brakowało :p No i pozostaje się odprawić i przejść do strefy odlotów. Kolejka duża, ale idzie sprawnie, i już po 20 minutach możemy cieszyć się widokiem sklepów wolnocłowych i innych ;P

I w tym miejscu pierwsza przygoda … Jak wszsycy wiemy, noszenie laptopów w torbach była
uciążliwe i nieprzyjemne. Szczegulnie gdy torba jest przez dłóższy czas zawieszona na ramieniu. Tak więc chcą odciążyć Martę, wziałem jej leptopa. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nei zachciało mi się zakupić zabijaczy czasu (krzyżówki i sudoku). Po zapłaceniu za towary, podniozsłem zostawione przeze mnie torby. Przxecież mam tylko 2 plecaki, więc idziemy. A że obok mnie leżałą jakaś torba … pewnie ktoś zostawił J I udaliśmy się ulokować do gatu. Po kilku minutach Marta pyta się o laptopa. Ale przecież ty go miałaś! Nie to ty go miałeś! O cholera … szczęście głupiego jest takie, że laptop czcekał przy kasie i nikt nie zwracał na niego uwagi. Na szczęścia.

No więc po przygodach usadowiliśmy się w samolocie i oddaliśmy się słodkiemu lenistwu. Mały posiłek, napoje i 2.5 godziny do Amsterdamu minęło bardzo szybko, wysiadamy. Troszkę mnie przeraził ogrom tego miejsca, ale nie mieliśmy problemu z dostaniem biletów. Po prostu trzeba było użyć odprawy on-line (no i nie musiałem lecieć do Gdańska, żeby tego spróbować). Przebiegło wszystko idealnie. Nawet wybrałem najlepsze miejsca w całym samolocie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Reszta czasu upłyneła nam na … graniu w piłkarzyki, jedzeniu przygotowanym przez Martę i próbach rzopaczliwych połączenia się z Internetem (potemsię dowiedziałem, ze pół godziny kosztuje 6 ojro).

Zapakowaliśmy się do samolotu i … nasze komfortowe miejsca okazały się miejscami na środku skrzydła, w pierwszym rzędzie, zaraz obo wyjścia bezpieczeństwa.Mimo huku jaki panował w tamtym miejscu, ilość miejsca na nogi i bliskość atrakcyjnych stewardes przemawiały na kożyść tego miejsca.
Podczas lotu dużo jedzenia i picia i w ogóle fajnie. Pierwszy szok przeżyliśmy, kiedy licząć czas który pozostał, zgubiliśmy gdzieś 6 godzin. Niby nic (co to jest 6 godzin) ale jednak było to dziwne. Przecież lot Amsterdam – Tajpei nie może trwać 10 godzin (troszkę za mało). Kolejny szok był już brutalniejszy. „Welcome passangers, we are starting to land in Bangkok” (wtf). Tego było dla nas za wiele. Przecież nie planowaliśmy pobytu w Tajlandii. No ale ciekawe co się stało… J Okazało się, że jest to lot łączony (China Airlines oszczędzają). Także zaliczyliśmy poinad 2 godzinny postuj w Bangkoku, na całkiem ciekawym lotnisku. Połączeniu metalu, szkoła i wielkich poąłci materiału. Niesamowity wygląd. Niech się Okęcie chowa :p I do tego darmowy internet. Amsterdam też gorzszy.
Dalsza część lotu do Tajpej była już bez kolejnych niespodzianek. Szybko i sprawnie. 3,5 godziny w Tajpei równeiż przyniosło niespodzianki. Jest to Tajwan a nie Wietnam jak początkowo sądziłem, i tam też jest darmowy internet J Więc czas upłynał szybko na poszukiwaniu informacji przydatnych podróznikowi, czyli kursy walut, ciekawe meijsca itp. Przeraził nas natomiast wygląd tablicy informacyjnej. Nasz przystanek docelowy Surabaya zmieniał się z Hongkongiem. Okazało się, że czeka nas kolejna przesiadka i oczekiwanie (ach Ci Chinczycy). I już nei dziwi mnie dlaczego lot z Tajpei do Surabaya trwa 9 zamiast 3 albo 4 godziny. Ale net tez był darmowy J
Po usłyszeniu komunikatu o lądowaniu w Surabaya, banan pojawił się na mojej twarzy. I na twarzy Marty też. Wprawdzie nie udało się powtórzyć naszych cudownych miejsc koło wyjścia awaryjnego, ale też było wygodnie. Nie zmienia to faktu, że ostatnie 2 godziny lotu spędziłem bezmyślnie grając w pokera (z całkiem dobrym skutkiem). Szkoda, że fotele nei wydają wygranej kasy. To by było dość ciekawe.

Lotnisko w Surabaya okazało się nie bardzo nowoczesne, ale czyste i zadbane, jeśli nie liczyć remontu panującego ogólnie wszedzie chyba. Udało nam się odprawić przy okienkach, z naszymi wizami nie było żadnych problemów. Ale Marta została nieźle przepytana (mnie tym razem oszczędzili). Miła niespodzianak jaka nas spotkała była taka, że nasze bagaże już czekały wyciągnięte z taśmy, co oszczędziło nam przeciskania się przez wściekły tłum czekający na swoje torby. Jeszcze tylko odbrawa bagazu podręcznego (nie wiem który raz już prześwietlanego) i wychodzimy.
Chwila prawdy. Czy nasz obawy się sprawdzą, i wyszukane w Tajpei i Bangkoku numery do @erów z Surabaya będą potrzebne, czy może nie powtórzy się moja przygoda z Indii i będziemy mieli komitet powitalny? Wow, to było dziwne. Od razu wypatrzyli nas w tłumie ludzi (swoją drogą moje 190kilka centymetrów trudno przegapić w Indonezji). Czekał na nas Andes, Dea, prakykantka która przyleciała 3 godziny wczesniej, Intan (dziewczyna), i jeszcze jeden chłopak, którego imienia w chwili obecnej nie potrawię sobie przypomnieć. Zostaliśmy rozwiezieni na meiszkania tymczasowe.
Marta trafiła pod skrzydła Dei, a ja zostałem zawieziony do domu byłego @era, który dalej pomaga organizacji, przymuje praktrykantów itp. Ledwo wszedłem do mieszkania i mnie zatkało. Kojarzycie takie wielkie hole z luksusowych hoteli z ogromnymi żyrandolami, szeroki schodami itp.? No właśnie coś takiego zobaczyłem. A myślełem, że to tylko na filmach. W między czasie mojego zawieszenia 2 osoby zdażyły już porwać moją walizkę i zanieść po schodach do pokoju. Dużego z dużym łóżeczkiem, lodówką, łazienką i garderobą :D To się nazywa szczęście. Klima też jest. Jako, że godzina póżna (już kolejny dzień, to szybki prysznic i spać! Wreszcie!

Podsumowując: Od momentu pobudki z Kielc (05.07.2010 godzina 02.00) do momentu udania się na odpoczynek (07.07.2010 godzina 01.30) mija 47.5 godziny …. SPAĆ!!

Oczywiście 1 raz w Indonezji.
Jest nas 2ka Marta i Robert
3 razy gubiłem cokolwiek (a raczej zostawiałem: 1laptop i 2 razy transit boarding pass)
Mieliśmy 4 przeisadki
Uzywaliśmy 5 zamolotów
Odwiedziliśmy 6 lotnisk: Warszawa, Amsterdam, Bangkok, Tajpei, Singapur, Surabaya.
7 Osób opuściło lotnisko w Surabaya (nasza 2ka, 1 praktykantka i 4@erów).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz