środa, 25 sierpnia 2010

Pacitan trip

Wieczorkiem przyjechał po mnie Andes, a raczej bus z agencji turystycznej z Andesem w środku i pojechaliśmy do Pacitan. Jest to rodzinna miejscowość Andesa, raczej mała ale dość urokliwa (o wszelkich urokach tego miejsca w kolejnym poście coś pewnie naskrobię). Tak więc wyruszyliśmy w podróż busem. Dość podobny w swoim działaniu do tych polskich, tyle że kilka razy starszy. Plusem jest, ze skąpiradła z przewozowych biur z polski mogli by się jednak czegoś nauczyć. Komfort. Skoro nawet ja nie miałem problemu z wygodnym ułożeniem nóg (i wcale nie były pod brodą) to naprawdę było wygodnie. Nie napychali na siłę jeszcze jednego miejsca. Podróż w sumie trwała z przerwą na śniadanie o 2 rano 9 godzin. Śniadanko jak to śniadanie w knajpie dla turystów. Zostaliśmy zaproszeni do pokoju VIPów i mogliśmy wybrać sobie cokolwiek za free. Oczywiście wielkość porcji … a raczej ich małość dało się odczuć. Dodatkowo podali herbatę, albo wyciąg z cukru … naprawdę nie wiem co to było :P Określając ogólnie … ciekawe doświadczenie:D
Do Andesa dotarliśmy nad ranem i zostałem przywitany przez jego rodziców. Nawet się im nie przyjrzałem, od razu poszedłem spać. Pospałem i odpocząłem.
Ze snu wyrwał mnie Andes. Oczywiście nie byłem mu za to wdzięczny. Prysznic, a raczej wanna i pojechaliśmy do szkoły. Liceum tego mojego kolesia. Bardzo chciał się mną pochwalić czy jakoś tak. Okazało się, że pracuje w tym liceum inny praktykant z innego komitetu AIESEC w Indonezji. Marc z Niemiec. Jak tylko się spotkaliśmy, rozpoczęła się rozmowa, którą przerwała dopiero nauczycielka, każąc Marc’owi iść na swoją lekcję, a mnie wyciągając na swoją lekcję. Tak oto stałem się gościnnym nauczycielem w SMA Negeri 1 Pacitan :) Sama lekcja całkiem przyjemnie przebiegła, ale o tym nie będę się rozpisywał.
Po szkole pojechaliśmy w górki podziwiać panoramę miejscowości. Czyli Otoczoną z 3 stron górami, a z jednej morzem, małą mieścinkę, pełną zieleni, pól ryżowych i KOMARÓW!! Wredne stworzenia. Na szczęście jest Soffel (miejscowy off) i działa!
Wieczorek spędziliśmy na lokalnym nocnym targu, gdzie poszwędaliśmy się troszkę między stoiskami i urządziliśmy sobie piknik na trawie. Spożywając pieczoną kolbę kukurydzy i popijając kultową Es-Teh.
Kolejny dzień, niedziela. Wyjazd na plażę i do jaskiń. Trzeba przyznać, że bardzo się cieszyłem na taki wyjazd. Po dłuższej drodze dotarliśmy do jaskini gongów. Jak uderzaliśmy w skały, to rawie jakby orkiestra grała :) W temacie dróg dojazdowych muszę dodać, że miedzy górami ich nie było … :D
Jeśli chodzi o plażę, to nie będę nic więcej pisał, zamieszczam linka do zdjęć.
Jedno tylko określenie … RAJ NA ZIEMI i jeszcze INDONEZYJSCY NASI PRZYJACIELE SĄ NIEZWYKLE PRZERAŻENI WSZYSTKIM.

Wieczorem udało mi się załatwić, ze nie muszę wracać w poniedziałek do szkoły. Miałem wprawdzie rozdać zadania studentom, ale Ms. Sul zgodziła się, abym wysłał jej mailem wszystkie zadania i został w Pacitan dłużej. W sumie dobry pomysł. Poniedziałek to kolejna wizyta w szkole i załatwianie powrotu do Surabaya. Zarezerwowałem sobie bilety. Marc tez jechał do Surabaya, gdyż odbywał swoją pierwsza podróż po Indonezji … BALI. Okazało się, że jedziemy tym samym busem, co było miłym dla nas zaskoczeniem. Bo nastawiałem się, że będę musiał wracać sam (Andes zostawał do środy w domku).

Sama podróż … luksus. Zdjęcia mówią same za siebie (wprawdzie przez 3 godziny mieliśmy pasażerów z tyłu, ale szybko się zmyli i cała droga przebiegła pod znakiem leżenia, spania, oglądania filmów i jedzenie wcześniej przygotowanych przysmaków :) Zobaczcie fotki …

Wtorek z samego rana dotarłem do domu i … czekały na mnie niesamowite wieści. Rendra kupił …. Jastrzębia. W klatce, mały i troszkę wygłodzony. Ale będzie trenowany, przynajmniej taką Rendra ma nadzieję.

Potem dodzwoniła się do mnie jakaś dziewczyna i poprosiła o pomoc. Jest to siostra mojej uczennicy. Pomoc miała polegać na prowadzeniu rozmowy z 3 studentkami. W sumie spoko. Zgodziłem się, a Tittis obiecała, zę mnie odbierze z domu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz